Niezły pasztet

Niezły pasztet to efekt uboczny świątecznej galarety mojej małżonki...  no dobra, to chyba wymaga szerszego wyjaśnienia. Będąc na megaścisłej diecie nie może jeść nic oprócz ryżu i gotowanej marchwi. Postanowiła zaszaleć i zrobić na święta galaretę, ale taką, żeby była bez żelatyny. Naładowała cały gar mięs (świnia i kurczak) i marchwi. Rosół gotował się tyle godzin, że zacząłem odczuwać dziwny niepokój. Zredukował się do mniej więcej 5% swojej objętości i momentalnie zastygł. To co wystawało trzeba było jakoś spożytkować. 

Rozebrałem więc części kurczaka i cholera wie co tam jeszcze. Do tego doszła pokrojona, ugotowana marchew. Nie lubię rosołu ani tym bardziej mięsa z rosołu. W ogóle idea zup wydaje mi się chora (wyjąwszy barszcz z uszkami i bogracz). Jak można jeść coś, co normalnie by się piło ? 

No więc trzeba to wszystko rozebrać dokładnie na małe elementy pilnując, aby żadna kostka się nie przedostała. Wrzucamy to do jakiegoś pojemnika i z pomocą blendera robimy tzw. Sajgon. Można przyprawić do smaku (a nawet trzeba, chyba że jest to wersja dla karmiącej matki) i dosypujemy kleik ryżowy w proszku, żeby potrwa była bardziej bizarre. 

Na koniec ładujemy to w takie foremki do muffinek i zapiekamy w piekarniku. Podajemy z chrzanem i świeżutkim pieczywem. 


Komentarze

  1. O dżizasie - niezły sajgon :)
    Następnym razem niech żona nie gotuje fury mięs tylko kilka skrzydełek i kurzych łapek (wyglądają ohydnie) - galareta bez żelatyny murowana! A łapki będą dla kota czy innego psa ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no właśnie takie miało być założenie - siermiężna, sycąca galareta, którą trzeba kroić piłą mechaniczną... Taka galareta, po której człowiek zapada w dwunastogodzinny sen trawienny.Galareta, która ciśnięta z 10 piętra wybije dziurę w chodniku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę niezły ten paszt ;) Tak jak pisze alucha, kilka łapek, skrzydełek, ja bym dodała jeszcze jakąś goloneczkę i na pewno było by ok, ale nigdy nic nie wiadomo i potem wychodzi coś takiego ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. jasne, kilka łapek, jakieś oko, uszy i ogon od świni :)

    OdpowiedzUsuń
  5. można też wcisnąć całego świniaka do gara, a co tam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziwne - jesteś przeciwko "piciu" jedzenia, czyli przeciwko zupom, a sam rozcieńczyłeś tę potrawę kleikiem ryżowym. Po co? I do tego potem jeszcze chleb?? Uj!

    OdpowiedzUsuń
  7. Pasztet jest przeznaczony dla mnie czyli matki karmiącej dziecię nietolerujące jajek - kleik ryżowy skleja mięso co w normalnym pieczonym pasztecie robią rzeczone kurze :)kurze łapy swoim widokiem i małymi brudnymi pazurkami skutecznie zniechęcają mnie do jedzenia czegokolwiek :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Fifku!
    Fakty są następujące - nie tknąłem tego pasztetu (jeśli nie liczyć momentu, kiedy ustawiałem go do zdjęcia :). Jak słusznie pisze ma małżonka - pasztet powstał dla niej.

    Z tym rozcieńczaniem to też nie do końca tak, bo kleik był w proszku. Bez wody. Zupełnie jak ryż w mielonych albo w gołąbkach.

    Ale mimo wszystko wyczuwam aprobatę do moich postaw kulinarnych! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz