Faworki, chrusty, smalczuchy...


Dziś święto wszystkich obżartuchów. Również tych na diecie. Dziś mogą napchać się do syta lub zjeść symbolicznie kilkadziesiąt faworków, kilkanaście pączków, trochę oponek, a wszystko zapić majonezem ze śmietaną. No dobra...  zapomnijcie o tym ostatnim.

Dzisiejszy wpis jest wyjątkowy ponieważ wyjątkowo - to nie ja dziś gotowałem :) Faworki przyrządziła moja niezastąpiona Teściowa według starej receptury przekazywanej od lat z pokolenia na pokolenie. Mój Teść kupił smalec. Prosili mnie, abym nie zapomniał o tym wspomnieć. Prawdopodobnie sprawdzą to.

Po lewej widnieje przepis, ale podam go na potrzeby listonic:
  • 6 jaj (4 żółtka + 2 całe)
  • 25 dkg mąki
  • 1 łyżka śmietany 
  • szczypta soli
  • 1 łyżeczka octu
  • cukier puder do posypania
  • smalec

Nam się ogólnie ta receptura  lekko zmodyfikowała, ale ostatecznie wszyscy wiemy, że proporcje nie mają żadnego znaczenia. Ważne, żeby składniki się mniej więcej zgadzały (choć i to nie jest zasadą, bo my zastąpiliśmy ocet spirytusem).

Wszystkie składniki trzeba zmieszać i ugnieść z nich ciasto (ja gniotłem!). Następnie rozwałkowuje się na okrągłe placki jak na pierogi czy makaron, kroi w paseczki, robi się rozcięcie wzdłuż paska ok. 2 cm i przewleka jedną część przez wcięcie. Brzmi skomplikowanie, ale w rzeczywistości jest dość proste.

Następnie wrzucamy faworki na wcześniej rozpuszczony smalec, smażymy, wyławiamy i obsypujemy cukrem-pudrem.

Danie proste, szybkie i przyjemne, a smak kojarzący się z dzieciństwem, przestronną i nieco tajemniczą kuchnią babci, gdzie w mrocznych kątach czai się nieznane - niezastąpione!







Komentarze